„W miłości najtrudniejsze jest często nie to, żeby jej doświadczyć, lecz to, żeby się do niej przyznać.”
– Bert Hellinger
A samotność? Nie ta zła, dewastująca, destrukcyjna, ale ta spokojna, dystansująca. Samotność budująca, twórcza; samotność jako stabilizator osobowości, jako budulec dla własnego Ja, jako źródło siły do bycia sobą. Człowiekiem się nie jest, człowiekiem się staje, aż do starości. I właśnie dlatego nie można dawać zbyt wiele z siebie innym, nawet tym kochanym. Słuszne?
Bert Hellinger, niemiecki psychoterapeuta, mówi o czymś podobnym:
„Bez związków, bez doświadczania miłości i bez obdarzania miłością marniejemy, upadamy i umieramy. Rośniemy dzięki naszym związkom i rozwijamy się dzięki nim, zarówno w przyjmowaniu jak i w dawaniu.
Jest jednak coś dziwnego.
Otóż, im większej grupie ludzi dajemy, im więcej ludzi dziękuje nam za to tylko,że coś, co powiedzieliśmy, zrobiliśmy, wycierpieliśmy i osiągnęliśmy, coś, czego doświadczyliśmy, pomogło im, wzbogaciło ich, pozwoliło im iść dalej, otworzyło przed nimi nowe możliwości i posłużyło im do osiągnięcia spełnienia, tym bardziej musimy się wycofać, tym bardziej samotni się stajemy i tym bardziej samotni musimy być.Dziecko z powodu samotności cierpi i nawet umiera.
Ale samotność o której teraz powiedziałem, jest samotnością spełnioną. Ona nie izoluje, tylko ustanawia między nami i innymi ludźmi dystans, który czyni tę pełnię znośną i zapobiega jej wyczerpaniu. Wzrok kieruje się od jednostki ku czemuś, co wszystkich łączy i jednoczy. Dzięki temu odnawia się to, co umożliwia służenie jednostce, to co podtrzymuje dawanie i branie między nami i innymi.”/Bert Hellinger/ źródło
autorka: Toni Grote, „Lone Tree n Winter” (2009) /źródło